Andrzej Tomaszewski. Realny surrealizm – 30 lat

Obraz powinien zawsze być odbiciem głębszego doznania (…) głębsze doznanie znaczy dziwne, dziwne zaś znaczy – mało znane lub nie znane.

Giorgio de Chirico

Andrzej Tomaszewski urodził się w 1966 roku w Koninie, z którym związał swoje życie i twórczość. Rysuje od zawsze, od najmłodszych lat. Jak każde dziecko dostawał ołówki, kredki, farby i kreował na papierze niesamowite światy, wytwory swojej wyobraźni. Ta potrzeba tworzenia została z nim do dzisiaj. Jest samoukiem, który talentem i ciężką pracą opanował do perfekcji warsztat rysownika (bo rysownikiem czuje się najbardziej). Posługuje się węglem, tuszem, kredkami, pastelami, ale także maluje akrylami. Fascynuje go człowiek, jego szeroko pojęta emocjonalność i mechanizmy, które nim kierują. Tomaszewski próbując przełożyć zawiłości ludzkiej psychiki na wizualny język sztuki, posługuje się stylistyką surrealizmu, ponieważ ta jest mu najbliższa.

Andrzej Tomaszewski zanim świadomie wybrał artystyczną drogę, miał dwie pasje: pierwszą była sztuka, drugą – sport. Uprawiał lekkoatletykę. Będąc siedemnastoletnim, obiecującym sportowcem, doznał poważnego urazu, który na zawsze przekreślił jego karierę lekkoatlety. Gdyby nie to tragiczne wydarzenie, jak sam mówi, byłby „sportowcem i artystą”. Czy owo doświadczenie wpłynęło na tematykę jego prac, na fascynacje ludzkim zdeformowanym, okaleczonym i niekompletnym ciałem? Na to pytanie Tomaszewski odpowiada: „Być może, ale nie jestem tego do końca świadomy”. Sport z pewnością wpłynął na styl pracy artysty. Dyscyplina, stawianie sobie określonych wyzwań, determinacja, konsekwentne dążenie do celu, to cechy konińskiego surrealisty i dawnego sportowca.

Artysta narzuciwszy sobie zdyscyplinowany rytm pracy, siada codziennie w swoje pracowni i kreśli linie, które układają się w pomysł, będący jedynie zarysem kompozycji. Potem przez wiele godzin, dni dopracowuje obraz czy rysunek, w pełni świadomie, drobnym szrafowaniem. Siecią kresek, z jubilerską precyzją zapełnia powierzchnię papieru lub płyty. Język, którym chce nawiązać dialog z widzem nie jest łatwy, lecz tak zawiły i nieoczywisty, jak skomplikowane, często niezrozumiałe jest wnętrze człowieka.

Człowiek Tomaszewskiego jest dziurawy, niedoskonały, poskładany z różnych życiowych doświadczeń, pozszywany chęcią trwania, zaplątany w swoich dylematach, jest skomplikowany, nieodgadniony i niejednoznaczny. Artyście nie chodzi o wizualne odwzorowanie postaci ludzkiej, nie interesuje go piękno proporcji, gładkość skóry i subtelność kształtów. Tomaszewski podejmuje próbę przedstawienia „nieprzedstawialnego”, jest to rodzaj interpretacji, subiektywnego odbioru ludzkiej egzystencji w jej pełni: emocjonalnym rozerwaniu, bolesnym osamotnieniu, rozterkach, pragnieniu miłości, potrzebie bliskości. Artysta ukazuje swoje postaci w momencie jakiegoś przeistaczania, w trakcie pewnej przemiany. W co? „Nie wiem w co, to jest moja wyobraźnia” – mówi autor, który wielokrotnie pytany o źródło swoich tematów, odpowiada wymijająco, pozostawiając widzom ich interpretację.

To, co kieruje twórczością Tomaszewskiego, to niekontrolowane myśli, wrażenia, które próbuje zwizualizować, zmaterializować w swoich pracach. Towarzyszy temu wręcz dziecięca, czyli szczera, niczym niepohamowana radość tworzenia, co wielokrotnie powtarza.

Obecnie Andrzej Tomaszewski jest wymieniany obok takich artystów polskich, jak: Zdzisław Beksiński (1929-2005), Wojciech Siudmak (1942), Rafał Olbiński (1943), Jacek Yerka (1952), Tomasz Sętowski (1961), Jarosław Kukowski (1972), Jarosław Jaśnikowski (1976). Krytycy sztuki mówią też o nim, jako o kontynuatorze języka Franciszka Starowieyskiego (1930-2009). Wizualny związek z Beksińskim jest najbardziej czytelny. Jednak podczas, gdy twórczość artysty z Sanoka w dużej mierze oparta była na jego traumatycznych doświadczeniach życiowych, a dla Starowieyskiego akt tworzenia dzieła był celem samym w sobie, to u Tomaszewskiego dostrzegamy pasję realizowania trudnych i skomplikowanych rozwiązań plastycznych, które opracowuje w sposób wirtuozerski.

Niniejsza wystawa jest wydarzeniem jubileuszowym, zorganizowanym z okazji trzydziestolecia twórczości Andrzeja Tomaszewskiego. Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej jest drugą instytucją, w której artysta obchodzi swój jubileusz. Ekspozycja była wcześniej prezentowana w Muzeum Magicznego Realizmu (Villa Ochorowiczówka) w Wiśle. 

Katarzyna Winiarska

kuratorka wystawy

Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej

 Andrzej Tomaszewski x100

 Jego ulubionym kierunkiem w sztukach plastycznych jest surrealizm, a przewodnim motywem prac – człowiek, postać ludzka, ale w specyficzny sposób „przetworzona”. Twórczym punktem wyjścia dla rysunków i obrazów Andrzeja Tomaszewskiego są najprawdopodobniej emocje i niekontrolowane myśli. Jego prace, choć eksponują „ludzką powłokę”, zdają się eksplorować to, co w środku, czego nie widać, co może nawet nie chce być oglądanym bądź zarezerwowane jest tylko dla wybranych. Andrzeja Tomaszewskiego nie interesuje gładkie i ponętne ciało, choć podejrzewam, że swoisty biologizm, fizyczność w jego artystycznych wyobrażeniach ma swe źródło w zakończonej dość brutalnie kontuzją karierze sportowej. Uwielbia za to niedoskonałości, rysy, wgłębienia, otwory, wybrzuszenia… Nie chodzi mu jednak o rejestrację upływu czasu, lecz wykorzystanie twarzy ludzkiej i ciała do „opowiadania” o życiu wewnętrznym człowieka. I nie ma w tym sprzeczności, bo Tomaszewski-nadrealista stąpa mocno po ziemi i obserwuje…, ale absolutnie nie bawi go dokumentacja rzeczywistości, lecz swoiste „prześwietlanie” ludzi, tworzenie utkanych z ich myśli i uczuć radiogramów.

Jak pokazać myśli i emocje? No cóż, każdy artysta ma na to inny sposób. Andrzej Tomaszewski przez prawie trzy dekady tworzył własny alfabet, indywidualny zestaw znaków, który pozwala mu na snucie fantazyjnych narracji, które mimo swej wizualnej niezwykłości wydają się wyjątkowo bliskie temu, co sami przeżywamy lub – jak nam się wydaje – przeżywają inni. Im baczniej obserwujemy formalne rozwiązania, po które artysta sięga, im wnikliwiej studiujemy miliony drobnych kresek, które tworzą jego obrazy i rysunki, tym mocniej atakują one naszą podświadomość. Niezliczone faktury skóry, które pokrywają postaci z jego prac, absolutnie nienaturalne połączenia poszczególnych części ciała lub kilku organizmów, multiplikacje i translokacje oczu, ust czy uszu atakują nasze wzrokowe przyzwyczajenia. Maski, podwiązki, pończochy, półpancerzyki, biustonosze, zwoje bandaży czy szwy i sznurki zdają się być wykonane z materiałów, które znamy z naszych doświadczeń, które są obecne w naszej rzeczywistości, ale jednocześnie są tak dalece zespolone z ciałem, że równie dobrze ich surowcem może być żywa tkanka. Najbardziej fascynujące moim zdaniem w twórczości Tomaszewskiego jest zawieszenie pomiędzy życiem a śmiercią, tym co, zmysłowe a tym, co geriatryczne, pomiędzy pożądaniem a niemocą. W wielu jego pracach uwagę przykuwają zmysłowe usta, nieco wulgarne języki, pełne rozkoszy oczy lub oczekujące na rozkosz łona, ale często zestawione z tym, co żylaste, zwiędłe, pomarszczone. Pulsujące erotyzmem rysunki i obrazy stanowią jednak tylko część dorobku konińskiego surrealisty. Dla sporego grona odbiorców jego sztuki znacznie bardziej interesujące mogą być wizje zaludnione przez postaci jedynie antropoidalne czy antropomorficzne bóstwa, hybrydy ludzi i zwierząt lub stwory z innych galaktyk. Na pewno nie zabraknie tych, których urzeknie żart i dystans, bo i od nich artysta nie stroni.

Robert Kuciński

Centrum Kultury i Sztuki w Koninie

link do artykułu:tutaj

(...) Jedną z cech artystów, którzy osiągneli wyżyny jest rozpoznawalność ich prac nawet przez amatorów sztuki. Tomaszewski jest rozpoznawalny! Jego sztukę można emocjonalnie nie akceptować (nie każdy lubi taki chrakter dzieł), ale uczciwość nakazuje uznać jej wyżyny. Nie każdy lubi też wysiłek emocjonalno-intelektualny.(...)

Adam Kowalczewski

galeria ADI ART

(...) Sztuka Andrzeja Tomaszewskiego ma swoje warsztatowe źródło w grafice i rysunku, a przede wszystkim w fascynacji jak wielokrotnie podkreślał sam artysta francuskim surrealizmem lat trzydziestych XX wieku. Malarza, który posługuje się językiem sugestywnych “barokowych” wizji, uznać więc można za kontynuatora języka Zdzisława Beksińskiego czy Franciszka Starowieyskiego. Wpisując się w ten nurt, Andrzej Tomaszewski wypracował jednak w pełni autonomiczną postawę artystyczną. Jego malarstwo to cenna lekcja, przeżycie nie tylko artystyczne ale i ludzkie. Trzeba jednak czasu, by to zrozumieć, by nie zrazić się pozornie chaotyczną i przerażającą powierzchownścią jego obrazów.Wybrane przez artystę środki wyrazu, wielowarstwowość formalna, dobór tematów, historii, różnych czasów i mnogości kontrastów tworzy ów chaos. Chaos ten buduje napięcie, które jednak z czasem ustępuje, gdzieniegdzie doprowadzając do specyficznego relaksu. (...)

Gabriela Gasparska
historyk sztuki

Andrzeja Tomaszewskiego materia niezwykła.
  Wystawa w Zamku Kórnickim

 

    Najpierw trzeba przedostać się przez fosę, aby dotrzeć do bajkowej fasady projektu samego Schinkla. Za nią, w obszernej sieni wita gościa świat połączonej ze sobą sztuki europejskiego renesansu i odległego islamu. Jeszcze parę kroków, ukryte za drzwiami schody, i znajdujemy się w ceglanych przesklepionych przyziemiach kórnickiego zamczyska. Materia, która otaczała nas do tej pory, tutaj zyskuje miano fantastycznej. W sali z widokiem na letni park skąpany w upalnym słońcu nasz wzrok przyciąga widok zgoła inny. Nieprzyjemny? Odstraszający? Od czasu, gdy pewien hiszpański malarz zawitał do burdelu w Awinionie, sztuka rozpoczęła proces rozkładu ludzkiego ciała. Głównie kobiecego. Deformacje, przekształcenia, rozczłonkowania. Brutalna zabawa? Gdyby tylko o to chodziło, nie warto byłoby zawracać sobie tym głowę. A prace Tomaszewskiego zawracają. Ukryty jest w nich zgoła niebajkowy świat doznań, uczuć, frustracji. W lęku nie ma piękna. Ale lęk trzeba sobie uświadomić. Potem go oswoić. Ułagodzić w sobie. I mieć odwagę przenieść go na płótno. To ostatnie jest najtrudniejsze.

Postacie Tomaszewskiego to niemal hermafrodyty. Sklejone z wielu osób, pozbawione przez to własnej osobowości. Próbujące wyrwać się z okowy poniżających związków. Poszukujące własnej twarzy ukrytej pod narzuconymi maskami. Poddające się z bólem kontaktom ze światem. Również światem najbliższych – partnerem, dzieckiem. Nawet własne ciało potrafi ranić. Zbudowane z niechcianych elementów. Byle jak zszyte. Żylaste. Ślepe. Zaciśnięte powieki nadają walce tych postaci wyjątkowe piętno. Przekornie – uczłowieczają je. Jakby nie chciały pokazać swoich dusz przez szeroko otwarte okna. Eksponują cierpienie, emanują bólem. Poddają się gwałtom. Krzyczą. A jednak trzymają coś w zanadrzu. Coś równie pięknego jak widok na letni park. Tomaszewski wlewa w swoje obrazy nadzieję. Najpierw niszczy ludzką postać. Rozstrzępia ją. A potem prowadzi nas duktem swojego ołówka do środka. Do tego, co trudno zobaczyć, jeśli się tylko patrzy, a nie obserwuje. Lekkie muśnięcia. Zdecydowanie i delikatność. To perfekcja jego dłoni ukrywa w tych obrazach piękno. Na przekór. Żeby nie popaść w dosłowność. Żeby nic nie było jednoznaczne. Ani cierpienie, ani nadzieja.

                                                                                                      Małgorzata A. Quinkenstein
                                                                                                                  historyk sztuki

                                                Metajęzyk Andrzeja Tomaszewskiego

   

 Jednym z najbardziej atrakcyjnych punktów Trzydziestej piątej Warszawskiej Jesieni Poezji, która z początkiem października odbyła się w Warszawie i podwarszawskich Petrykozach, był wernisaż Andrzeja Tomaszewskiego, znakomitego malarza, którego czołowi krytycy sztuki nie bez racji uznają za kontynuatora malarskiego języka Zdzisława Beksińskiego i Franciszka Starowieyskiego.
Z mojego punktu widzenia najbardziej istotne jest to, że język jego malarstwa wspaniale koresponduje z językiem poezji i prozy, który cenię najwyżej. Jeśli wierzyć historykom sztuki, a przecież nie ma powodów, żeby im nie dowierzać, poezja i sztuki plastyczne oddziałują na siebie od niepamiętnych czasów. Wzajemna wymiana treści, tematów, a nawet idei rodzi ciekawe owoce i skłania wciąż do refleksji na temat istoty sztuki. Być może ową istotą jest ujawnianie obrazów, które z natury rzeczy są jakby bezpostaciowe i spoczywają uśpione na dnie oceanu niewiedzy ? A może język poezji, podobnie jak język malarstwa, informuje nas o tym, że ślepi, głusi i niemi widzą, słyszą i mówią wyraźniej niż aniołowie tudzież wszystkie cyborgi, które powstaną w przyszłości ? Choć na te trudne pytania nie znamy wciąż odpowiedzi, to przecież jest oczywiste, że w wartościowej poezji i w wartościowym malarstwie ukryte jest jakieś głębokie, metafizyczne przesłanie.
Z obrazów Andrzeja Tomaszewskiego, które zawisły pod dachem dworku Wojciecha Siemiona , biło cudowne światło awangardowej sztuki, a w oczach dziesiątek poetów, którzy na te obrazy z zaciekawieniem patrzyli, widniały iskry poezji, dla której wszystkie języki są jednym metajęzykiem.

                                                                                                           

                                                                                                                    Igor Wieczorek

                                                                                                         poeta, prozaik, publicysta

     

     „Myliłem się broniąc automatyzmu myśli, wolnych od jakichkolwiek kontroli umysłu i nie tkniętych przez wszystkie estetyczne i moralne stereotypy. Powinienem był powiedzieć jeszcze co najmniej: świadome estetyczne i moralne stereotypy"
                                                                                                                                                                                                                                    Andre Breton 1924 r. 

 

     

 

     Dojrzałe życie. Dojrzałe przemyślenia. Dojrzałe wnioski. Jak to pokazać i jak przekazać? Jak sprowokować innych do trudnego spaceru, spaceru do miejsc nie tylko pięknych i wybranych, ale również do takich, które przynoszą ból, cierpienie i zwątpienie? Jak sprawić by ten spacer nie był jedynie odpoczynkiem, ale chwilą, w której poczujemy coś więcej, poczujemy nierozerwalną symbiozę piękna i brzydoty, smutku i radości, nadziei i bezsilności? Intensywne doświadczenie tych wszystkich towarzyszących ludzkiemu życiu uczuć pozwala realnie spojrzeć na rzeczywistość, a to z kolei daje siłę i wolność, która pozwala się rozwijać i dokonywać wyborów.
Andrzej Tomaszewski w sposób niezwykły zaprasza do tego spaceru. Niczego nie ułatwia, ani nie utrudnia. Sięgając do najgłębszych zakamarków ludzkich myśli, pokazuje nam to, co piękne i to, co odrażające. Dociera do myśli, które towarzyszą całemu ludzkiemu życiu, pojawiają się w najważniejszych momentach, ale również w codziennych sytuacjach, banalnych i zwyczajnych. Opowiada nam historię człowieka we wszystkich czasach jednocześnie. O tym, co było, co jest i co może być... zawsze z pewną alternatywą, bez jednoznacznej odpowiedzi, nie ukierunkowuje, daje wybór.
     Sztuka Andrzeja Tomaszewskiego ma swoje warsztatowe źródło w grafice i rysunku, a przede wszystkim w fascynacji – jak wielokrotnie podkreślał sam artysta – francuskim surrealizmem lat trzydziestych XX wieku. Malarza, który posługuje się językiem sugestywnych „barokowych” wizji, uznać więc można za kontynuatora języka Zdzisława Beksińskiego czy Franciszka Starowieyskiego. Wpisując się w ten nurt, Andrzej Tomaszewski wypracował jednak w pełni autonomiczną postawę artystyczną. Jego malarstwo to cenna lekcja, przeżycie nie tylko artystyczne ale i ludzkie. Trzeba jednak czasu, by to zrozumieć, by nie zrazić się pozornie chaotyczną i przerażającą powierzchownością jego obrazów. Wybrane przez artystę środki wyrazu, wielowarstwowość formalna, dobór tematów, historii, różnych czasów i mnogości kontrastów tworzy ów chaos. Chaos ten buduje napięcie, które jednak z czasem ustępuje, gdzieniegdzie doprowadzając do specyficznego relaksu.
Monochromatyczna barwa prac, delikatnie kontrastująca elementy, podkreślająca jakąś myśl, subtelnie wpisuje się w kompozycję całego obrazu, kolory umiejętnie towarzyszą innym środkom wyrazu, mocniejszym i bardziej sugestywnym. Te zestawienia dotyczą poszczególnych fragmentów ciała człowieka. Piękne, niemal baśniowe usta, oczy, piersi, czasem nogi czy głowa oddane są z fotograficzną niemal dokładnością, podkreślone blikami światła przykuwają uwagę i zachwycają. Stanowią jednak tylko zaproszenie do dalszych poszukiwań, są prowokacją i niejako nakazem, by oglądać dalej. Artysta nie pozwala spokojnie oddać się zachwytom nad ludzkim ciałem. Nie pozwala myśleć o nieustającym szczęściu i spełnieniu. Pozytywny, wyidealizowany motyw jest tylko małym fragmentem całego obrazu, większość pracy bowiem przedstawia zdeformowane, zmęczone, podzielone na fragmenty ciało.
     Ciało czasem niemal architektoniczne, uprzedmiotowione, czasem do przesady anatomiczne, ciało, które gdzieniegdzie oderwało się od duszy, a gdzieniegdzie do niej przyrosło. Ciało różnorodne, ale zawsze oddające jakąś emocję, jakąś myśl czy jakąś chwilę. Postacie ludzkie nie mają tła, nie mają kontekstu, a więc nie rozprasza nas to, co na zewnątrz. To, co było na zewnątrz, jest już w tylko w ciele, we wspomnieniach, w snach. Teraz obserwujemy swoisty dialog różnych stanów ego człowieka, i ten moment obserwacji wydaje się fascynujący. W tym właśnie miejscu zaczyna się właściwa podróż, podróż w głąb ludzkiej duszy. Tu wszelkie granice realności czy nierealności się zacierają, wszystkie towarzyszące człowiekowi emocje przeplatają się, walczą ze sobą lub kompensują. To jest jak wielka burza, pełna chaosu, zamieszania, bałaganu. To tak, jakby po wyczerpującym dniu, pełnym niezwykłych wrażeń, zasnąć i śnić o wszystkim naraz, w formie nakładających się na siebie obrazów. Sny te dotyczą miłości i namiętności, dzieciństwa i macierzyństwa, fascynacji ludzką urodą, fetyszami, seksualnością, pragnieniami najważniejszymi, które choć nie zawsze się spełniają, zawsze pozostają w sferze marzeń każdego człowieka. To jednak nie koniec. Jeśli się spełniają, to nie na zawsze, gdyż inne przeżycia i odczucia idą zawsze obok. To nigdy nie jest spokojny spacer. Zwątpienie, bezsilność, cierpienie i wszechogarniająca samotność, zazdrość, złość, agresja wszystko to jest tuż obok. Ale to jest właśnie prawdziwe i realne spojrzenie na możliwości, jakie niesie ludzkie życie. Taki sposób przedstawienia człowieka jest niezwykle uczciwy. Artysta nie stara się podsycać złudzeń o niekończącym się szczęściu, nie usiłuje dawać żadnych odpowiedzi, nie wskazuje na rozwiązania, nie tłumaczy. Wszystkie użyte elementy mają jedynie pomóc oderwać się od codzienności na tyle, by się zastanowić i pobudzić wyobraźnię. Jeżeli tylko uda nam się choć przez chwilę podążyć za artystą, skorzystać z jego mapy, świat przedstawiony w jego obrazach wyda nam się bliski, znajomy i... realny. Jeśli to wszystko uspokoi nas choćby na chwilę, zaczniemy nowy dzień i będziemy wolni.

                                                                                                                                                                                         Gabriela Gasparska

                                                                                                                       historyk sztuki

      Obcując z nieczęsto dziś spotykaną klasyczną techniką rysunku, u historyka sztuki rodzi się pokusa by czytać prace, z którymi ma się do czynienia, według tego właśnie klucza, klucza medium. Czasem jednak wydaje się to być ślepym tropem, bo cóż u Tomaszewskiego po szukaniu wątków z przeszłości. Czy to nie zbyt prosta sprawa dostrzec echo dawnych mistrzów piórka i węgla w cyzelowaniu każdego detalu, w klasycznych pozach kobiety z niemowlęciem (dlaczego nie szukać w tym motywie odniesień do Madonny z Dzieciątkiem?), pary kochanków splecionych w uścisku, kontra postach, ułożeniach dłoni?
      Oczywiście są to skojarzenia z surrealizmem, zarówno na płaszczyźnie teorii – czyli budowania obrazu z elementów poskładanych według logiki podświadomości, jak i konkretnych motywów, choćby będące cytatem z Salvadora Dali zszyte ze sobą części ciała.
Odrzucamy jednak pokusę „zaksięgowania” prac Tomaszewskiego w kolumnie epigonów surrealizmu i zajmijmy się ty co przedstawiają. Zestawione ze sobą rysunki artysty przypominają karty szczególnego atlasu anatomicznego, przez co subiektywnie – wydawać by się mogło - wizje zyskują obiektywny wymiar. Naturalny porządek rzeczy ulega przeszacowaniu, rangę elementów dominujących zyskują pojedyncze elementy ludzkiego ciała : usta, pierś, małżowina uszna, oko wreszcie siatka żył czy półkule mózgowe. Bohaterowie Tomaszewskiego, jak przystało na modele z kart podręcznika anatomii – są pozbawieni twarzy, a jeśli nie – to i tak nie poddają się indywidualizacji zakrywając ją rekami, zamykając oczy. W ten sposób uwaga odbiorcy intuicyjnie rozpoczynającego budowanie tożsamości obserwowanego podmiotu od twarzy zostaje skierowana na inne partie ciała. To tam, wśród nabrzmiałych żył, szeroko otwartych oczu, kurczowo wczepionych w uda palców szukać należy emocji artysty i jego bohaterów.
     Przede wszystkim jednak zabiegi formalne mają u Tomaszewskiego charakter dekoracyjny. Nie jest chyba jego ambicją rozstrzyganie problemów ontologicznych, znać za to przewrotną fascynacje zaskakującymi rozwiązaniami wizualnymi.
                                                                                                                                                                                                                                                                                Kamila Gajtkowska

                                                                                                                       historyk sztuki

     „Najpiękniejszą rzeczą, jakiej możemy doświadczyć, jest oczarowanie tajemnicą. To uczucie, które stoi u kolebki prawdziwej sztuki i prawdziwej nauki. Ten, kto go nie zna i nie potrafi się dziwić, nie potrafi doznawać zachwytu, jest martwy niczym zdmuchnięta świeczka”
                                                                                                      Albert Einstein

 

        Jednym z bardziej emocjonujących aspektów ludzkiego życia jest tajemnica. Pobudza wyobraźnię, pociąga. Albo jej pragniemy i odczuwamy przyjemność jej odkrywania, albo odrzucamy, zbliżając się do strachu. Tajemnica pozwala dowolnie krążyć myślom wokół domysłów, przypuszczeń. Ta wieloaspektowość tajemnicy powoduje, że jest tak atrakcyjna, a jej niedostępność pociągająca. Nie da się, a właściwie nie należy zaglądać do jej wnętrza w pośpiechu, sięgać za daleko, odkrywać wszystkiego naraz. Trzeba to robić etapami, wejść i się cofnąć. Dotknąć i puścić. Już samo to przybliżenie i oddalanie określa jej przestrzeń. Tajemnica jest czymś bardzo delikatnym, jak kwiat, który zakwita na jedną noc, i dokładnie trzeba wiedzieć, kiedy i jak go można obejrzeć. Wrażenia pozostają niezapomniane, a kadry przed oczami na wyraźne i zrozumiałe. Jeśli obchodzimy się z tajemnicą z wyczuciem, wrażliwością i pokorą, wtedy to, co w tych obrazach widzimy, jest dla nas do ogarnięcia i do przeżycia, bez względu na to, co tam zobaczymy… W tajemnicy mieszkają różne wspomnienia i marzenia. Rzeczy dobre i złe, wesołe i smutne, pełne nadziei i zwątpienia. Trudno wymienić wszystko co może nas tam czekać, nieskończenie wiele tematów i sytuacji. Poznawanie tajemnicy towarzyszy nam przez całe życie… jest nieodłącznym elementem zbliżania się i oddalania ludzi od siebie. Czasem tajemnica decyduje o przyszłości, a czasem pozostaje w przeszłości niewyjaśniona i nieodgadniona, jednak jako taka również ma swoją wartość.
     Mam wrażenie, że tak jak można fantazjować na temat tajemnicy, tak można podjąć próbę poznania malarstwa Andrzeja Tomaszewskiego. Kluczem pozostaje tu pewien rodzaj niedosytu, który budowany jest przez zestawienie przybliżania i oddalania, pokazywania i chowania, opowiadania wprost i zawile. Nigdy nie jest to jednoznaczny komunikat, odpowiedź lub pytanie. Jest tu pewien rodzaj pociągającej polityki, wyważenie, co dać, a czego nie. Próba dialogu z oglądającym: ile wystarczy pokazać, by można było domyślać się „reszty”, jak trafnie zasygnalizować problem albo jak tę sygnalizację ukryć, by nie stała się elitarna i dostępna tylko dla wybranych. Prace są przy tym na tyle zróżnicowane, ze ta elitarność rozszerza się. Każdy bowiem znajdzie język uniwersalny, a przekonujący… To sztuka umieć stworzyć język uniwersalny, a zarazem niedostępny dla wszystkich. Umiejętność pracy tajemnicą wydaje się jednym z bardziej charakterystycznych aspektów twórczości Andrzeja Tomaszewskiego.       Poparta warsztatem malarskim, kapryśną kompozycją i wyważoną kolorystyką zachęca do poważniejszego dialogu. Wyczuwa się jednak pewien rodzaj ostrzeżenia, że trzeba dużo delikatności, pokory i cierpliwości, by rozpocząć podróż w jego malarstwo. Należy również pogodzić się z tym, że wszystkiego nie można zobaczyć, odkryć, a nawet się nie powinno, bo zresztą i po co…? Musi przecież pozostać tajemnica dla artysty, dzieła i dla nas samych. Rodzaj niedosytu, który jest tak pociągający, który coś zamyka, ale też coś otwiera, a przez to nigdy się nie kończy jego doświadczenie.
                                                                                                           Gabriela Gasparska
                                                                                                              historyk sztuki

 

                                                                         Oko w stanie dzikim


     Trudno jest udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie „co właściwie stanowi o wartości dzieła sztuki?”. Spośród wielu różnych definicji artystycznego piękna chyba najbardziej wiarygodna jest ta, według której dzieło sztuki odwołuje się do innych władz niż intelektualne, a jego piękno wymaga po prostu tego, żeby się nim cieszyć, zanim się je zrozumie. Konwulsyjne piękno obrazów Andrzeja Tomaszewskiego dziwi i zaskakuje właśnie z tego powodu, że nie da się go zrozumieć. Wytrawny koneser sztuk pięknych, któremu nie obce są związki malarstwa z religią i filozofią, może bez trudu odnaleźć w obrazach Tomaszewskiego mnóstwo ukrytych znaczeń, symboli i archetypów świadczących o dużej wiedzy i kompetencji artysty, ale największą zaletą tych onirycznych wizji jest raczej ich bezpretensjonalność.
     Moje pierwsze spotkanie z twórczością Tomaszewskiego miało miejsce w szczególnych okolicznościach. Jako autor zbioru miniatur literackich, których głównym tematem jest problem egzystencji ślepoty, uczestniczyłem w Biesiadzie Poetyckiej u Wojciecha Siemiona. Gwoździem programu Biesiady był wernisaż prac Andrzeja Tomaszewskiego, którego koszulkę zdobił wizerunek szeroko otwartego oka.
     Jednym z honorowych uczestników Biesiady był znany amerykański poeta, Alexander Taylor, którego lewe oko zasłonięte było czarną opaską. Taylor przyjechał do Polski z dalekiego Connecticut głównie po to, aby wygłosić swój wiersz „Miłość to nie jest rozbawione oko”. Innym honorowym gościem imprezy był ociemniały poeta, Andrzej Bartyński, którego poezję charakteryzuje niezwykła plastyczność, i który w wielu kręgach artystycznych cieszy się opinią jasnowidza.
     W tych zbiegach okoliczności nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zgodnie z lansowaną przez wielu nadrealistów teorią „Oka w dzikim stanie” pewne wydarzenia i zjawiska artystyczne należą zarówno do tego, co zwykliśmy zwać światem zewnętrznym, obiektywnym, naturalnym, jak i do tego, co zwiemy światem wewnętrznym, subiektywnym, psychicznym. „Oko w stanie dzikim” to pewien sposób patrzenia, to niewidzialne widzenie, które pozwala nam zajrzeć w jakiś głęboko ukryty wymiar rzeczywistości i doznać czegoś w rodzaju mistycznej iluminacji.
     W parapsychologii wiele faktów wskazuje na istnienie łączności telepatycznej między ludźmi związanymi jakimś afektem, dzielącymi wspólny entuzjazm lub skupiającymi się nad tym samym problemem. Niektórzy metapsychicy wysuwają nawet hipotezę „błądzących obrazów”, która głosi, że istnieją, w oderwaniu od źródła „obrazy błądzące”, wychwytywane nieświadomie przez umysły w stanach szczególnej receptywności. Choć jestem z natury sceptykiem, to mam powody, by mniemać, że oniryczne obrazy Andrzeja Tomaszewskiego to właśnie „obrazy błądzące”. A zatem – patrzymy uważnie!

                                                                                                                 

                                                                                                                                      Poeta, prozaik, publicysta.
                                                                                                                                               Igor Wieczorek